Moja trasa powrotna w Himalaje wiodła przez wschodnią Turcję, Iran oraz Pakistan. Jednak otrzymanie wizy do Pakistanu okazało się zadaniem niemożliwym do spełnienia. Przez miesiąc odsyłano mnie ]z kwitkiem („przepisy pozwalają dawać wizę tylko obywatelom Iranu”) – moja kontynuacja drogi jako Sadhu zawisła na włosku! Dopiero interwencja polskiego ambasadora przyczyniła się do nieoczekiwanego spotkania z ambasadorem Pakistanu. Odbyłem z nim surrealistyczną rozmowę niczym z jakimś wysłannikiem kosmosu. Zdawał się wiedzieć o mnie wszystko i przemówił takimi słowami, jakbym właśnie przeszedł próbę:
Ambasador – Pozostałeś wierny sobie i dlatego Ci się udało. Każdy chciałby podróżować ale nie każdemu będzie to dane. Czego nauczyła Cię droga?
Ja – Nauczyłem się, że jest Bóg.
Ambasador – Tak. I możesz z nim rozmawiać.
Ja – Moja wiza kończy się jutro, a do granicy daleko.
Ambasador – Musisz się więc śpieszyć, ale pamiętaj: nigdy nie trać spokoju.
IDŹ KASHI GIRI
Szaty Sadhu ułatwiały mi podróż po Indiach – wszyscy byli gościnni, podróżowałem za darmo, byłem częstowany czilumem, czajem oraz chapati przez wędrownych ascetów, których jest bardzo wielu w Indiach. Dotarłem w końcu do Amritsar, świętego miasta Sikhów. Znajduje się tam złota świątynia, w której można przenocować. Medytowałem przy wielkim basenie, na środku którego w złotej świątyni całą dobę śpiewana jest święta księga. Nagle podeszli do mnie Sikhowie z wielkimi pretensjami jak śmiem tam przebywać – biały, a w szatach świętego, pomarańczowego koloru. Kazali mi pokazać prawą dłoń, a gdy przeczytali linie na wnętrzu mojej dłoni uspokoili się i przeprosili za swoje zachowanie! Utwierdziło mnie to w przekonaniu, że wszystkim tym przewodzi przeznaczenie, które jeszcze wiele ma mi do pokazania.
Po długich przygodach dojechałem do Gaurikund u stóp Himalajów, skąd już pieszo ruszyłem w stronę świątyni, gdzie przed kilkoma miesiącami umówiliśmy się na spotkanie z moimi Sadhu. Po wielu dniach moim oczom ukazała się przepiękna ściana góry Kedarnath. W tamtejszej świątyni rzeczywiście czekał na mnie mój Guru!
Widziałem jak Sadhu medytują całą noc na zimnie wśród lodu i przekonałem się jak bardzo asceza oraz ciężka dyscyplina potrafi ich utwardzić. Dzięki nim ich zmysły są czyste i wyostrzone. Wszystko robią z wielkim oddaniem i dokładnością.
Chciałem na zawsze pozostać w Indiach jako Sadhu! Nie wiedziałem jednak, że wszechświat ma dla mnie inne plany…
Musiałem udać się do Delhi, aby przedłużyć swoją wizę o kolejne pół roku. Sadhu namaścili mnie na drogę i powiedzieli „idź Kashi Giri”. Nigdy nie zapomnę światła spływającego zza majestatycznej ściany Kedharnath, które było tak mocne, że czułem jakby pchało mnie w plecy ku nizinom.
W Delhi natrafiłem na wielki problem z urzędnikami, którzy nie chcieli zgodzić się na przedłużenie wizy, a już najbardziej nie chcieli słyszeć nic o Sadhu. Zmuszony zostałem opuścić Indie i wyszło mi to na dobre, bo czas spędzony w tych krajach odbił się mocno na moim zdrowiu z powodu różnych tropikalnych chorób, których się nabawiłem.
Po latach miałem wrócić do Indii z hinduskim studentem szkoły filmowej w Łodzi, kręcić film, w którym poszukuję swojego guru.
Wzywały mnie jednak tropiki i tajemnicze wyspy Południowego Pacyfiku.